Schudł 30 kg na rowerze! Tobiasz Jankowski

Schudł 30 kg na rowerze Tobiasz Jankowski Pomelo Health Podcast

Chcesz wiedzieć jak Tobiasz schudł aż 30 kg? Może jak godzi pracę kierowania dużą firmą ze swoją pasją? Przejechanie 1000 km bez snu, rowerem, na raz również jest bardzo ciekawe i opowiedziane w podcaście.

Tobiasz Jankowski. Prezes Navitel Europe. Kiedyś 110 kilogramowy dwudziestu paru latek latek z kondycją 45 latka. Dziś, 30 kilogramów później, ultramaratończyk rowerowy, który przejechał w 2020 roku 15 tysięcy kilometrów, a najdłuższa jazda bez snu wyniosła ponad 1000 km. Nie tylko zachęca do jazdy na rowerze i zadbania o swoje zdrowie innych, ale również angażuje się w inicjatywy, które mają poprawić bezpieczeństwo na polskich drogach dla wszystkich rowerzystów.

https://www.facebook.com/cycleblood2020 https://www.facebook.com/Ho%C5%82d-dla-Ani-103629804851564 https://www.instagram.com/cycleblood/ https://www.facebook.com/groups/3530472183636697

Pomelo Health Podcast Podcast stworzony przez catering dietetyczny Pomelo. Jeśli uważasz, że zdrowie to wypadkowa Twoich możliwości. Jesteś pod dobrym adresem. To podcast dla aktywnych oraz ambitnych osób, a poruszamy w nim tematy nie tylko związane z dietą, ale również sportem czy zdrowiem psychicznym. Zapraszamy jako firma, która od wielu lat wpływa na lepsze nawyki żywieniowe swoich klientów.

Strona podcastu: https://pomelo.com.pl/podcast

Prowadzący podcast:

Grzegorz Piekarczyk
https://zyjmocno.com
https://www.instagram.com/grzegorzpiekarczyk

Jak Tobiasz Jankowski schudł 30 kg na rowerze Pomelo Health Podcast

Grzegorz Piekarczyk: Cześć! Dzisiaj jest z nami Tobiasz Jankowski, Prezes Navitel Europe. Kiedyś 110 kilogramowy dwudziestokilkulatek z kondycją czterdziestopięciolatka, dziś, aż 30 kg później, ultra maratończyk rowerowy, który przejechał w 2020 roku 15000 km, a najdłuższa jazda bez snu wyniosła ponad 1000 km. Nie tylko zachęca do jazdy na rowerze i zadbania o swoje zdrowie, ale też angażuje się w inicjatywy, które mają poprawić bezpieczeństwo na polskich drogach dla wszystkich rowerzystów. Cześć, Tobiasz, czy chcesz jeszcze coś dodać?

Tobiasz Jankowski: Cześć, Grzegorz, miło mi poznać. Jankowski Tobiasz. Tak, chcę dodać, chyba najważniejsza myśl, że rower bardzo mocno zmienił mi życie i wywrócił go do góry nogami. Nie tylko zawodowo, ale i prywatnie i uważam, że rower to jedna z lepszych rzeczy, która potrafi naprawdę bardzo mocno zmienić życie.

Co skłoniło Tobiasza do zmiany swojego życia?

Grzegorz Piekarczyk: Podpisuję się pod tym oczywiście. Więc może zacznijmy od tego, jak to się wszystko zaczęło i w ogóle co Cię skłoniło do tego, aby zacząć walczyć o swoje zdrowie. 

Tobiasz Jankowski: Jak to się wszystko zaczęło… W 2018 roku, w styczniu, po okresie wigilijnym, po okresie końca roku, stanąłem przed lusterkiem i zobaczyłem człowieka, który za cztery miesiące ma urodziny, waży 110 kg, który wygląda na pięćdziesięciolatka i wydolność również pięćdziesięciolatka i postanowiłem troszkę zmienić swoje życie. Najpierw zacząłem od postanowienia, że coś muszę ze sobą zrobić, bo doszedłem do takiej pozycji we własnym życiu – dość dużo pracowałem do 30., zajmowałem się swoją pracą, realizowałem marzenia, rozwijałem swoją największą pasję, czyli po prostu pracę, sprzedaż, bo jestem handlowcem z powołania – i doszedłem do wniosku, że nie za chwilę nie będę miał się z czego cieszyć, bo nie będę miał zdrowia.

Pierwszy krok: dieta, ustabilizowanie swoich przyzwyczajeń żywieniowych i dodam jeszcze, że od 15 roku życia paliłem nałogowo papierosy. Czyli stojąc w lusterku w wieku 30 lat miałem przed sobą ponad 15 lat palenia papierosów, gdzie zawsze miałem te papierosy ze sobą. Musisz sobie wyobrazić 110 kg i to, jaką musiałem mieć wydolność. Pierwszy krok: dieta pudełkowa, 5 posiłków, ujemny bilans kaloryczny. Waga poleciała. Ja jestem zadaniowcem, człowiekiem, który uwielbia zadania, postanowiłem więc dorzucić siłownię. Akurat mój pracownik – który ma rewelacyjną formę w wieku 50 lat, wygląda o wiele lepiej niż niektórzy 20 czy 30-latek –ćwiczy zawodowo na siłowni, to jego pasja, zacząłem z nim ćwiczyć. Waga poleciała dalej. Ale cały czas mi czegoś brakowało. Od czego zaczął się rower? Nigdy w życiu nie jeździłem rowerem, tylko jako malutkie dziecko. Nie siedziałem na rowerze dosłownie od jakichś 20 lat i wypożyczyłem veturilo.

Rozklekotane, warszawskie veturilo, na którym tak jak stałem, przejechałem 20 km, gdzie uważam, że po 17 czy 15 latach niejeżdżenia rowerem jest to dobry wynik. Pierwszy kontakt z tym rowerem – poczułem się fajnie, pomyślałem, że chcę spróbować. Na drugi dzień pojechałem i kupiłem ciężkie 15 kg MTB, treka, taki podstawowy, na którym przejechałem od maja do końca roku 1850 km w moim pierwszym sezonie z rowerem. Uważam, że to był bardzo dobry wynik. Jestem zadaniowcem i postawiłem sobie pierwszy raz w życiu cel na przejechanie 70 km rowerem. Z dużą nadwagą itd. Powiedziałem, ze muszę pojechać do rodziców 70 km i wrócić. Po dwóch tygodniach pojechałem już do rodziców i na drugi dzień wróciłem. Ale, że to był czas, kiedy piłem jeszcze alkohol, więc wieczorem był grill z moim bratem i oprócz tego, ze zatrzymywałem się na postoje i autentycznie paliłem papierosy, to wieczorem był pity alkohol i na przysłowiowym kacu wracałem do Warszawy 70 km. Pierwszy rok 1850 km, to był 2018, drugi to był 2019 r. – 3250 km, więc duży progres i 3200 zrobiłem w obrębie Warszawy, nie wyjeżdżając MTB poza Warszawę. Jeździłem po parkach, po bulwarach, po Starym Mieście itd. Po takich miejscach niedaleko domu i centrum.

No i wskoczył koniec roku. Stwierdziłem, że czas chyba zmienić rower, pójść w stronę czegoś lepszego. Postanowiłem kupić też MTB, ale o wiele lżejsze, karbowa rama, rower, który waży 10 kg i po prostu odleciałem i pojawiła się prędkość. Zobaczyłem, ze mogę pojechać rowerem MTB 32-35 na godzinę. No i zaczęła się historia szosy, ale historia szosy poleciała bardzo, bardzo, bardzo mocno. Od tego się zaczęło. Zaczynałem bez jakiegokolwiek wsparcia, jako samouk, jako człowiek, który spojrzał w lusterko i postanowił, że coś trzeba zmienić. Nie miałem żadnego wsparcia trenerskiego, dietetyków. Przede wszystkim chęć zmiany. Czemu rower? Autentycznie nie wiem. To tak, jak czasami na Twojej drodze pojawia się jakiś człowiek i Ty wiesz, że jest tam ta chemia i nie ważne czy to jest kobieta czy mężczyzna, po prostu wiesz, że to jest „Twój” człowiek. Widzisz go po raz pierwszy i możesz z nim rozmawiać godzinami. Tak samo było z rowerem. Coś zaskoczyło, że stało się to pasją.

Grzegorz Piekarczyk: Czyli, Tobiasz, brałeś rower i jechałeś przed siebie bez żadnego planu?

Tobiasz Jankowski: Tak, dokładnie tak. Nie korzystałem z żadnej nawigacji, po prostu wychodziłem z domu, wsiadałem na rower, miałem 2 godziny, to ustalałem taką trasę, by zajęła 2 godziny tak jak znałem topografię Warszawy. Jeżeli zabłądziłem, to korzystałem z Googla. Śmieję się, że na przestrzeni tych lat bardzo mocno ewoluowałem nawet w tych rzeczach, z których korzystam: jeździłem bez kasku, jeździłem bez profesjonalnego ubioru, w zwykłych dresach, w zwykłych butach, w zwykłych rękawiczkach. Na przestrzeni dosłownie tych 3 lat zmieniła się moja droga kolarstwa amatorskiego, romantycznego, bo wyznaję zasadę, że jestem kolażem romantycznym. Jeździłem typowo rekreacyjnie, po te żeby spalać kalorie i zrzucać wagę przez te pierwsze 2 lata.

Grzegorz Piekarczyk: Jeździłeś bez pieluchy, to tyłek nie bolał po takich dłuższych jazdach?

Tobiasz Jankowski: Miałem pieluchę jakąś taką najprostszą za jakieś 50-60 zł z popularnej marki B’Twin, z czego byłem bardzo zadowolony, ale maksymalna trasa, którą zrobiłem na tym ciężkim MTB to było 130 km, ale to była naprawdę orka po Warszawie, więc z perspektywy czasu jak wspominam te moje 130 km vs moje aktualne trasy, to się uśmiecham, ze wtedy robiłem tego typu dystanse.

Czy lepszy sprzęt oznacza lepszy trening?

Grzegorz Piekarczyk: No tak. Jak zahaczyliśmy trochę o sprzęt, to może powiedzmy, bo dużo osób zadaje sobie takie pytanie, że rower może przecież kosztować 2000 zł i jaka jest różnica między rowerem za 2000 za 7000 i za 10000, przecież to jest tylko rower. Ja oczywiście wtedy odpowiadam: tak samo jest z samochodami. Jaka jest różnica między takim za 50000 a takim za 300000? Tak samo jest z rowerami. Więc może powiedz tutaj jak ten lepszy sprzęt spowodował, że radość z jazdy była większa i dodało to jeszcze większego kopa, aby dalej działać.

Tobiasz Jankowski: Oczywiście, kupując rower trzeba sobie zadać pytanie: co ja chcę w życiu robić?, bo kolarstwo jest tak szeroką dyscypliną i w ogóle można jeździć po górach, można zjeżdżać z tych gór, można ścigać się na torze, można uprawiać kolarstwo szosowe i np. ścigać się w zawodach, można robić ultra dystanse. Oprócz tego można jeździć rekreacyjnie po mieście, możemy jeździć grawelem po lasach i po lżejszym terenie. Możemy jeździć zwykłym MTB, możemy jeździć fulem i trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: co nie w życiu kręci i co mi się w życiu podoba?

Oczywiście, że są osoby uniwersalne i ja tej uniwersalności próbuję w kolarstwie i bardzo lubię, ale przede wszystkim trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: co ja chcę robić? Jeśli ktoś chce robić 1000 czy 2000 km w roku, to nie potrzeba roweru, który, który kosztuje 30, 40 czy 50 tyś. złotych, bo można to zrobić na rowerze z decatlonu, który kosztuje 1000 zł. Można przejechać naprawdę bardzo fajne ilości km i czasami jak patrzę na znajomych, którzy zaczynają, niektórzy na rowerze z decatlonu za 1000 zł robią większe wyniki niż na takim za 50000 zł. Ja przeżyłem rewolucję rowerów, zaczynałem na rowerze, który kosztował 2500 zł, teraz mam rower zbudowany bezpośrednio pode mnie w Stanach, który kosztował kilkadziesiąt tysięcy złotych. Z perspektywy tego co widzimy w rowerze i czym się różni rower za 5, 10 czy 15 tyś.

Przede wszystkim jakość komponentu i im jesteśmy my bardziej zaawansowani, tym bardziej mamy wrażenie, ze ten rower nas zaczyna ograniczać. Że nie możemy a – pojechać szybciej, b – że nie możemy pojechać dalej, nie możemy pojechać mocniej, bardziej wydajnie. Po prostu sprzętowo doszliśmy już do sufitu naszej formy. I w tym momencie zadajemy sobie pytanie czy chcemy iść dalej i zmieniamy ten rower za kilkanaście km więcej i ten rower będzie 1 kg lżejszy i ten 1 kg będzie naprawdę dużą różnicą, bo np. koła same będą 300 g lżejsze i ten rower będzie o wiele szybszy. To nam daje o wiele większe możliwości rozwoju, jeżeli chodzi o to miejsce. Możemy pojechać dalej, sprawniej, wygodniej. Ja uważam, że segment rowerów w tej chwili jest bardzo szeroki i każdy może znaleźć to, co chcemy. Jeżeli chodzi o różnice, to mam dwa rowery, jeżdżę na szosie typu endurance i mam rower przystosowany do złych terenów i ma geometrię typu endurance, czyli jest stworzony z myślą o długich dystansach.

Mój pierwszy rower jest ze średniego segmentu, idealny na pierwszą szosę na aluminiowych ciężkich kołach itd. W tej chwili kupiłem rower, który jest stworzony pod moje ultra pasje, jest z segmentu top i dla mnie przesiadka z jednego roweru na drugi jest taka, jakbym przesiadł się z malucha do mercedesa. Autentycznie. Gdzie ten pierwszy rower jest bardzo dobrej jakości. W tej chwili zobaczyłem, ze mogę przejechać 100 km w granicach 8-9 km szybciej, wkładając tę samą moc w oba rowery. Na rowerze, który jest droższy, ma lepszy osprzęt, powoduje to, że jedziemy szybciej, wygodniej i możemy pojechać dalej. Tak to wygląda. Jeśli chodzi o oprzęty, podstawową rzeczą, jest to, co chcemy robić. Nigdy nie kupiłbym tego nowego roweru, jeśli nie miałbym do przejechania tylko w tym roku 7 ultra maratonów na dystansie 5000 km. Stworzyłem maszynę, dzięki której chcę przejechać ultra dystanse. Jeślibym jeździł 3-4 tyś. w roku, nie potrzebowałbym tego roweru. Na samym początku, to polecam każdemu, określić swoje własne potrzeby.

Realnie usiąść i zrobić sobie rachunek sumienia, ile w najlepszym momencie roku, podczas sezonu, jestem w stanie wygenerować na rower. Jeśli ktoś chce przejeżdżać 2 czy 3 tyś. km np. w okolicy Warszawy, uważam, ze potrzebny jest rower z segmentu średniego, wygodny, komfortowy, żebyśmy mogli pochłaniać km. Nie potrzebujemy do takich dystansów roweru za 50-60 tyś. Mnie też dużo osób pyta, czemu ten rower jest taki drogi i odpowiadam, ze to jest tak, jak z samochodami. Można pojechać na wakacje do Chorwacji samochodem, który jest de ultimo albo mercedesem klasy c, który jest o wiele bardziej wygodny, komfortowy itd. Dokładnie 1:1 tak jest z rowerami i to zaczniemy odczuwać dopiero w momencie rozwoju naszego ciała i w rozwoju kolarstwa. W początkowych fazach osoba, która zaczyna historię z rowerami nie odczuje różnicy.

Grzegorz Piekarczyk: No tak, dokładnie. Bo zamiast płacić tysiące zł, żeby odchudzić rower, warto najpierw odchudzić siebie. Będzie to dużo tańsze.

Tobiasz Jankowski: Ja w tamtym roku, kupując rower szosowy, ważyłem z rowerem szosowym w granicach 100 kg. W tej chwili zestaw plus rower to 88 kg, czyli 12 kg jedzie za mną mniej. W tamtym roku, zaczynając historię, myślałem, że jestem już szczupły i stwierdziłem, że to jest już moja odpowiednia waga, bo przy wzroście 192, 90 kg to jest ok., ale 15000 km zabrało mi 9 kg, nie wiem kiedy. Nie robiłem nic, aby schudnąć, po prostu samo to odeszło. I uważam, że te kilogramy, to były najlepsze kilogramy w życiu.

Jak szybko można schudnąć jeżdżąc na rowerze?

Grzegorz Piekarczyk: Jak wspomniałeś o tych kilogramach, to powiedz jak szybko pozbywałeś się wagi. Tylko chodzi mi od samego początku, od pierwszego roku, kiedy postanowiłeś, ze zmieniasz swoje życie. Jak szybko pozbywałeś się kilogramów na przestrzeni miesięcy, dlatego, że to też jest ważne, aby nie pozbywać się ich za szybko. Czy w Twoim wypadku to trzasło, czy też systematycznie się ich pozbywałeś?

Tobiasz Jankowski: W około 5 miesięcy poleciało pierwsze 8 kg i to mnie bardzo mocno zmotywowało do działania. I tu muszę powiedzieć każdemu, to jest przerobione na każdym organizmie, mój cały sport, schudnięcie i metamorfoza, to jest metoda prób i błędów. Nie korzystałem z żadnych usług dietetyka itd., zwyczajnie nie miałem na to czasu. Pierwszą fazą był catering i uporządkowanie swoich nawyków żywieniowych. Wcześniej jadłem 2 razy dziennie, czyli śniadanie, 6 kaw i 10 papierosów i tyle mnie widzieli, bo nie miałem na to czasu.

Prowadziłem firmę, byłem zajętym człowiekiem, a wieczorem głowa w lodówce i też mnie tyle widzieli, bo byłem zajęty jedzeniem. I tak żyłem. Tak żyje wiele osób. Żyjemy w takich czasach, że pęd sprawia, ze nie mamy czasu. Wprowadziłem system 5 posiłków i dietę pudełkową. Byłem wtedy w granicach 2000 kalorii, czyli wprowadziłem dość mocny ujemny bilans kaloryczny. Dla mnie, dla faceta w wieku 30 lat, to było 2500, więc kiedy zszedłem na 2000, to efekty zaczęły się bardzo szybko pojawiać. W przypadku chudnięcia i zmian najgorszy jest efekt, gdy dochodzisz do ściany i nic się nie dzieje. Zadajesz sobie pytanie, po ca ja to dalej robię? Te pierwsze kilogramy są kluczowe, dlatego każdemu polecam skorzystanie z cateringu, bo samemu nikt nie jest w stanie…

Ja naprawdę chylę czoła, jeśli ktoś ma czas na gotowanie 5 posiłków i dla mnie to było kluczowe, że miałem te posiłki przygotowane bezpośrednio pod moją kaloryczność i te moje pierwsze 8 kg poleciało dosłownie w 4 miesiące. Bardzo szybko to poleciało. Później kolejne 4 miesiące to było zejście do 95, więc u mnie było naprawdę bardzo mocna, zdrowe chudnięcie, ale kilogramy kilogramami, ale poleciałem bardzo mocno objętościowo. 3 lata temu miałem rozmiar wszystkich koszulek, T-shirtów XL, teraz mam M. Znajomi mnie poznają, twarz zupełnie inna. Kilogramy są bardzo mało miarodajne, popełniłem błąd, którego teraz bym nie popełnił, bo jakbym miał w tej chwili chudnąć i przechodzić metamorfozę, to na 1000% wziąłbym kartkę, długopis i się mierzył, bo to jest bardzo motywujące. Nie zauważamy tego, że zleciał 1 cm w pasie, ale nie zleciała nam waga i wiele osób załamuje się z tego powodu. Polecam mierzenie się.

W moim wypadku było naprawdę bardzo zdrowe to chudnięcie, to był proces rozłożony w czasie i on wyszedł bardzo spontanicznie. Catering, siłownia, bo jak chudniesz, to zostaje skóra, ćwiczenia powodują to… nie muszą to być ćwiczenia z trenerem personalnym, wystarczy się po prostu ruszać, jeżeli ktoś jest relatywnie młody, to skóra się po prostu wchłania, ciało sobie z nią radzi, ale musimy się przy okazji ruszać. Później wszedł rower. Wypalił bardzo dużo kg, tym bardziej, że ja dość mocno skatowałem swój tłuszczyk długimi wyjazdami, rekordowo spaliłem na jednym wyjściu 24000 kalorii.

Jakie nawyki warto wyeliminować kiedy chcemy o siebie zadbać?

Grzegorz Piekarczyk: Masakra. A powiedz mi, jeśli chodzi o nawyki żywieniowe i styl życia, bo powiedziałeś, że zacząłeś jeść pudełka, to raz, dwa – rzuciłeś palenie papierosów tam po jakimś czasie, a jakie są jeszcze nawyki, których się pozbyłeś? Dlatego, że bardzo dużo osób w procesie chudnięcia mają jeszcze jakieś głupie nawyki, które trzeba wyeliminować, bo każda paczka chipsów czy coś, to są dla nas dodatkowe kalorie. Dlatego się zastanawiam, nie wiem, może zacząłeś lepiej spać? Jakie są dodatkowe rzeczy, które pojawiły się w Twojej przemianie i te złe, których się pozbyłeś?

Tobiasz Jankowski: Tak jak powiedziałem: uporządkowanie, 5 posiłków, mniej alkoholu, ale też wprowadziłem balans w życiu, bo uważam, że jest on bardzo ważny. Ja np. nigdy w życiu już nie będę zawodowym sportowcem i ten balans właśnie jest. Kiedyś piłem kilka razy w miesiącu, teraz piję raz w miesiącu, raz na jakiś czas i o wiele, wiele mniejsze ilości. Patrzę też na jakość tych trunków, gdzie teraz po 30 bardzo polubiłem wino czerwone, białe, które jest bardzo dobre dla organizmu, oczywiście w rozsądnej ilości. Rzuciłem papierosy, za około 10 dni minie rok, odkąd nie palę. Rzuciłem je z dnia na dzień, bez żadnych wspomagaczy. Chyba nie miałem żadnych takich przyzwyczajeń.

Nigdy nie jadłem słodyczy, nie jadłem chipsów, po prostu wprowadziłem reżim 5 posiłków dziennie, gdzie to jest naprawdę kluczowe. Przyzwyczajenie organizmu do jedzenia często, a po trochu jest najważniejsze. Wiele osób mi mówi, Tobiasz, jak sobie poradzić ze schudnięciem, pierwsza rzecz to jest te 5 posiłków. To jest magia. Nie możesz doprowadzić do tego, że jesteś głodny, bo wtedy organizm chce Cię zabezpieczyć i odkłada ten tłuszcz na później, bo nie wiadomo, kiedy on dostanie posiłek, za godzinę, dwie, trzy. Kiedy jest te 5 posiłków, to organizm nie odkłada, tylko konsumuje na bieżąco energię. Nie jadłem jakichś rzeczy złych, wprowadziłem, jako człowiek, który lubi zjeść, więcej owoców.

I między posiłkami jakiś owoc, który jest objętościowo duży, np. jabłka (mam taką historię, że 25 lat byłem wychowany w krainie jabłek, pochodzę z okolic Grójca, więc moi rodzice zbierają rocznie 500 ton jabłek, więc jeśli pójdę do knajpy, to nigdy w życiu nie zamówię szarlotki, bo szarlotka była u rodziców w każdą niedzielę i jest do tej pory zawsze, to jest tradycja. Jabłka są bardzo dobre, są bardzo mało kaloryczne, a są słodkie. Dostarczamy też cukier, ale cukier dobry dla naszego organizmu. Są naprawdę zdrową przekąską, nigdy nie zjadłem tyle jabłek, co w ciągu ostatnich lat. Teraz doszły bardzo zdrowe przekąski, jestem maniakiem orzechów, mógłbym je jeść kilogramami. Jak zrobię zamówienie to kilo migdałów, dwa kilo nerkowców, kilo orzechów laskowych, jeśli nie mam 10 kg orzechów w lodówce, to nie jest dom. Może nie być wody, może nie być światła, może nie być prądu, ale orzechy muszą być. 

Jakie błędy popełnił Tobiasz podczas swojej metamorfozy?

Grzegorz Piekarczyk: Tak, zachęcamy do wysłuchania podcastu z Asią, w którym rozmawialiśmy o tym, jak orzechy bardzo fajnie wpływają na nasz mózg, jak bardzo są nam potrzebne. A powiedz, powiedziałeś, że z perspektywy czasu na pewno byś się mierzył, jak pozbywałeś się kilogramów. Jakie jeszcze na swojej drodze popełniłeś błędy albo myślisz, że popełniłeś błędy, co byś zrobił inaczej? Czy jest coś jeszcze oprócz mierzenia obwodu?

Tobiasz Jankowski: Więcej bym trenował na siłowni, ze względu na proces wchłaniania się skóry. Wtedy bym też o wiele bardziej przyspieszył. Wprowadzenie takiej regularności, przede wszystkim w treningach siłowych, bo ja akurat trenuję siłowo, ale nie po to, żeby mieć duży biceps itd., tylko z perspektywy czasu widzę, że moje ciało, które nie było trenowane do trzydziestki jest niesprawne. Gdy chodzę do trenera Dawida (jest to były sportowiec, który zdobył mistrzostwo Europy w sportach walki) i w tej chwili bardzo mocno pracujemy nad tymi mięśniami, z których nie dajemy sobie sprawy, gdy robię elementy stretchingu i widzę jak moje ciało jest niesprawne, to jest dla mnie jakaś abstrakcja.

Wydaje mi się, że jestem sportowcem, przejeżdżam duże ilości kilometrów i tak dalej, idę na siłownię i nie potrafię zrobić najprostszego ćwiczenia z elementami stretchingu, bo widzę, że mam np. dysfunkcję lewej strony, gdzie moja lewa strona jest o wiele słabsza od prawej. To widać przy każdym prostym ćwiczeniu, dzisiaj np. miałem ćwiczenie na otwieranie biodra i zobaczyłem, że z jednej strony bez rąk nie jestem w stanie wstać z podłogi, a z drugiej jestem, czyli mam dysproporcję, nad którą muszę pracować. Kluczowe jest to, żeby sobie to uświadomić i w momencie, gdy chudniemy fajnie jest się uczyć dobrych nawyków, wprowadzać elementy, które w przyszłości, gdy będziemy mieli już mniej tych kilogramów i te mięśnie nam się pokażą, wyjdą spod tłuszczu, mamy o wiele silniejszy stan. Cardio jest bardzo ważne przy zrzucaniu kilogramów, no bo jednak nie ma co ukrywać, tłuszcz się pali.

Mi się zmieniło życie, zacząłem kontrolować swoje ciało, zacząłem się ruszać, wprowadziłem więcej kroków, więcej ruchu, więc idąc na rower czy siłownie, starałem się, by to tętno było na poziomie między 120 a 145, gdzie na oko nie jesteśmy w stanie tego zobaczyć, biorąc się za siebie nie jesteśmy sportowcami. Ja np. jadąc rowerem, jestem w stanie powiedzieć, w którym momencie mam 100, 120, 140, 170, mój max to 195, bez żadnego problemu jestem w stanie na takim tętnie jechać przez naprawdę dużo kilometrów. Jestem jeszcze relatywnie młody, ale ja bardzo mocno się wysoko kręcę. Nie jesteśmy sportowcami, jesteśmy osobami otyłymi, nie mamy doświadczenie, nie znamy swojego ciała. Po drugie nasze tętno jest o wiele bardziej podwyższone i fajnie jest sobie kupić (i tu nie trzeba mieć naprawdę nie wiadomo jakich środków) zwykłą opaskę, która nam kontroluje nasze tętno. I fajną formą ruch, gdzie np. mój przyjaciel schudł 20 kg, jest szybkie farszowanie. Czyli nie biegi, ale marsz na podwyższonym tętnie między 120 a 145 i to jest faza arobowa, która powyżej pół godziny dziennie wystarcza, aby palić ten tłuszcz. Robiłem dokładnie tak samo. Chodziłem na siłownię, nie miałem wtedy żadnego rowerka, nie miałem roweru, chodziłem jako grubasek, ale wsiadałem na ten rower i jechałem na nim 40 min w fazie 120-145.

Też kupiłem sobie ten zegarek późno, ale poleciłbym wszystkim, przede wszystkim w fazach początkowych. To co pokazuję, pokazuje jedną rzecz: jak kupiłem sobie zegarek, zobaczyłem, ze robię półtora tysiąca kroków dziennie, to sobie powiedziałem, że coś tutaj jest nie tak. Ale doszło do tego, ze miałem cele, np. 10000, patrzę godzina 23, godzina została, a tu brakuje 4000 kroków. zrobiłem 4000 kroków po osiedlu, a czasami jak było 2000 do zrobienia, to robiłem po mieszkaniu. Bardzo fajna zabawa, która powoduje to, że uczymy się ruchu i możemy sobie uzmysłowić jaki jest nasz charakter, to, że każdy z nas lubi coś zdobywać i nawet jeśli to jest mała odznaka w systemie, który nam daje aplikacja, to jest to coś fajnego i bardzo motywującego. Też żałuję, że nie kupiłem tego zegarka wcześniej.

Jak jeździć na rowerze w zimie?

Grzegorz Piekarczyk: Ja, jako zapalony psiarz, polecam psy. Dlatego, że jak mamy psy, to przynajmniej 6000 kroków na dzień robimy na luzie. A, tak jak mówisz, moja średnia to też jest około 10000, a praktycznie cały dzień pracuję przy komputerze. Więc polecam psiaki. Fajnie, że powiedziałeś o tej siłowni, dlatego, ze dużo osób o tym zapomina, szczególnie, że kiedy wsiadamy na rower, to jest dalej sylwetka siedząca. Bądź co bądź jest to sport, ale siedzimy, więc ta siłownia jest naprawdę bardzo ważna. A powiedz mi, proszę, jak trenujesz w ziemie? Czy jeździsz cały rok? Wczoraj wyszedłem na zewnątrz, było poniżej 5 stopni i zrezygnowałem z roweru. Jak Ty sobie radzisz z niższymi temperaturami, jak to wygląda u Ciebie?

Tobiasz Jankowski: Powiem tak: rok temu powiedziałem, ze mój dom, to jest miejsce, w którym nigdy w życiu nie będę trenował, to jest miejsce, w którym mogę odpoczywać. Nawet nie będę tu pracował, mimo lock downu, pracuję z biura. Akurat dziś zostałem, aby mieć ciszę, spokój, abyśmy mogli porozmawiać. Rok temu powiedziałem, że nigdy w życiu nie będę trenował, nie będę jeździł na zwiftcie, to nie dla mnie, to nie moja bajka, jednak sytuacja spowodowana pandemią i zamknięcie siłowni i zabranie mi rowerów spinningowych, spowodowało to, ze kupiłem interaktywny rower, który jest odwzorowaniem mojego roweru szosowego w 100%, wahoo kickr, bardzo fajna maszyna, która pozwoliła mi bardzo dobrze przepracować zimę i w tej chwili zaczynamy sezon, mamy 15 kwiecień, ja mam przejechane 4600 km i ponad 48000 metrów przewyższenia. W tym czasie zrobiłem wirtualny Everest, czyli wspiąłem się na 8848 i spędziłem 12 i pół godziny na tym.

Oprócz tego zainwestowałem w ciuchy kolarskie, korzystam z marki asos, to nie są tanie rzeczy, ale są wieczne, naprawdę na lata. No i 2 stycznia wsiadłem na rower o godzinie 4 nad ranem, gdzie większość ludzi odpoczywała po sylwestrze i po nocnych wojażach, ja pojechałem w temperaturze poniżej zera na trasę Warszawa-Białystok, czyli 240 km, więc trenuję całą zimę i tak już będzie zawsze. I są to mieszane: do stycznia jeździłem bardzo mocno na rowerze szosowym, bo nie było śniegu, było sucho na szosie. Kręciłem sobie takie trasy tylko weekendowe, bo od poniedziałku do piątku w okresie zimowym nie wychodzę na rower z jednej prostej przyczyny: między 9 a 17 pracuję. Rano mam 2 razy w tygodniu trening na siłowni, po 17 powietrze które mamy w Warszawie… no i pod Warszawą, w małych miejscowościach, gdzie zwykle jeżdżę, palą różnymi rzeczami, mentalność jest bardzo różna – nie jest to przyjemne, jak jedziesz i wdychasz ten dym, więc na tygodniu trenażer, w weekendy w zależności od dnia w granicach 2 treningów mocniejszych, jak jest sucho trasy między 100 a 200 km. W styczniu spadł śnieg, miałem sprzedawać MTB, rower górski i zapomnieć o tej historii, bo szosa wygrała u mnie, były to zawsze pierwsze skrzypce w 2020, no ale spadł śnieg, była piękna, bajkowa zima i postanowiłem po raz pierwszy w życiu wyjść na rower, gdy jest śnieg. Wtedy przepadłem.

Zrobiłem 700 km po bliskim Kampinosie, wychodziłem parę razy w takie soboty, gdy było minus pięć, 20 cm śniegu w Kampinos, 100 km, super zajawka, niesamowita. To są moje treningi i w tym roku też mam już zrobione kilka tras. W tamtym tygodniu byłem na Podkarpaciu, zrobiłem 220 km, tydzień wcześniej Góry Świętokrzyskie, 160 km i 2200 przewyższenia. No niestety dziś jest taka pogoda, jaka jest, więc wsiadam na trenażer, w weekend ma padać, więc planuję dwa razy po 120, po 100 zrobić na trenażeże. Trenuję cały rok i kolarstwo dopasowałem do siebie, jako główną dyscyplinę i całą otoczkę, którą robię, to trenuję przez 365 dni w roku. Miałem też jechać do Hiszpanii na Majorkę, ale niestety w Hiszpanii są obostrzenia, więc nie będę jechał, poczekam aż się to wszystko uspokoi. I wszystkie działania, które robię, 2 razy w tygodniu siłownia z naciskiem na kor, na mięśnie pleców, nogi itd. I raz na 2 tygodnie fizjoterapeuta, bo to jest zbawienne. Pomimo tego, że przejechałem pierwszy sezon kolarski w 2020, przejechałem 15000 km, nie miałem żadnej kontuzji z jednej prostej przyczyny – po prostu dbam o to.

Świadomość uprawiania sporu jest bardzo ważna, bo każdy sport, który uprawiamy, jeżeli będziemy go uprawiać w sposób nieodpowiedni, zrobimy sobie krzywdę. Ja pół roku temu nienawidziłem rolowania i powiedziałem, że to jest za bardzo bolesne, po co mi to potrzebne, z moimi nogami jest wszystko ok. i w ogóle. W tej chwili nie wyobrażam sobie wyjść na rower, nawet jeśli wychodzę na 30-40 km, to już jest rytuałem, ze jak wracam do domu, to te pół godziny po tym muszę zrobić stretching i musze zrobić rozciąganie, z jednej prostej przyczyny, że te nogi zupełnie inaczej funkcjonują. Bo jeśli mamy pospinane nogi, mięsień jest spięty, on musi puścić, bo inaczej się zerwie. Stąd też fizjoterapeuta i ta świadomość, jeśli chodzi o siłownię, o tę pracę po zejściu z roweru.

Czy warto korzystać z fizjoterapii lub akupunktury

Grzegorz Piekarczyk: Ok., super. Fajnie, że to powiedziałeś. Fizjoterapia jest też bardzo ważna, o tym też rozmawialiśmy z Michałem i będzie jeszcze jeden odcinek z nim na temat fizjoterapii. Wspomniałeś, że…

Tobiasz Jankowski: A propos fizjoterapii, mocno pomaga suche igłowanie, czyli akupunktura. Na początku to było bolesne i to też systematyka. Pół roku temu krzyczałem, gdy były te igły wbijane, no bo w dwójki, czwórki jest wbijana igła i później jest dokręcana. Mięsień najpierw się spina, a później się rozluźnia. Na samym początku bolało, krzyczałem, autentycznie miałem łzy w oczach (wiem, że to śmieszne, jak 30 letni facet mówi, że miał łzy w oczach, bo ktoś wbija igłę, a przejechał 1000 km na rowerze). Przez pół roku regularne stosowanie spowodowało to, że jest to jedyny sposób, który luzuje moje nogi na maxa.

Teraz już nie boli, leżę sobie, słucham muzyki i odpoczywam. Polecam każdemu spróbować, bo jak trafiłem do fizjoterapeuty, przejeżdżałem swój pierwszy ultra maraton na dystansie 610 km, pojawił się dziwny mięsień piszczeli. Jak może boleć piszczel, który jest kością? Chodziłem tydzień, dwa, maści, voltaren nie voltaren, smarowałem itd. Poszedłem, fizjoterapeuta wziął takie dłutko i uderzył w piętę, mocno, aż zabolało. W jedną, w drugą – magia – puściło. Od tamtej pory powiedziałem: moje nogi potrzebują fizjoterapeuty i nie ma żadnej kontuzji, jest wszystko ok.

Jak to jest przejechać 1000 km na rowerze bez snu?

Grzegorz Piekarczyk: Igły brzmią strasznie. Też na igłach byłem, ale super luzuje mięśnie. Wspomniałeś o swoim tysiącu kilometrów… Powiedz mi, jak to jest przejechać 1000 km bez snu? Czy to jest w ogóle możliwe? Dla kog to jest możliwe i czy miałeś jakieś omamy na drodze, bo wiem, ze czasem przy takich akcjach pojawiają się zwidy? Mózg płata różne figle. Jak to było w Twoim przypadku? Jak w ogóle tego dokonałeś?

Tobiasz Jankowski: Przygodę z mocniejszym kolarstwem zacząłem w tamtym roku 15 marca. Wtedy kupiłem rower szosowy. I to co powiedziałem, zadani owiec, muszę zrobić pierwsze 200 na rowerze, ustawiłem go na oko, wsiadłem na niego, przejechałem 220 km. No i przejeżdżając 220 km czułem się, jakbym przejechał najlepszy maraton w życiu. Wtedy postanowiłem też założyć mojego bloga. Po przejechaniu 220 km, powiedziałem sobie: jestem już tak dobry, że mogę założyć bloga. Założyłem go i zaczął sobie funkcjonować. Sytuacja następująca, ustawiłem rower, poszedł fiting, fiter, który mi ustawiał rower powiedział, ze jestem niesamowitym gościem i że mam naprawdę twardy tyłek, bo gorzej ustawionego roweru jak żyje, to nie widział, i że ja na tym przejechałem 220 km, to mówi, szacuj, jesteś naprawdę wytrwałym gościem. Ustawiłem rower i poczułem się, jakbym jechał innym rowerem.

Ustawienie roweru przez fizjoterapeutę to kluczowa rzecz i uważam, najlepiej wydane 400 czy tam 500 zł, w zależności od miejsca w życiu. Każdemu polecam. Ambitnemu amatorowi, który chce uniknąć bólu czterech liter, to jest podstawa lub, np. mrowienia palców, mnie bolały np. nadgarstki. Wszystko zniknęło. Postanowiłem wtedy pierwszą szaloną trasę, bez licznika, bez niczego, na zegarku i z nawigacją, gdzie miałem słuchawki w uszach i Google mi mówił skręć w lewo, skręć w prawo, pojechałem w trasę Warszawa Katowice, 350 km, 2 tygodnie po rzuceniu papierosów i koło 2 miesięcy od zakupu roweru szosowego. Wróciłem do warszawy, organizm dobrze to zniósł i mówię, co dalej? Wpadłem na wywiad z ultra maratończykiem, który zaczął opowiadać o ultra dystansach, jak one na niego zadziałały. Do 31 roku życia byłem człowiekiem, który bardzo mocno musiał sobie wszystko udowadniać, udowadniać swoją pozycję, miałem jakieś problemy z przeszłości i musiałem wszystkim pokazywać swoją pozycję.

Cały czas musiałem sobie co w życiu udowadniać. Z drugiej strony zobaczyłem człowieka z Częstochowy, Marcina, zobaczyłem, ze bije z niego taki stoicki spokój, że ten człowiek nie musi sobie niczego udowadniać, on po prostu jest, cieszy się każdą minutą swojego życia i de facto, miałem wrażenie, że ten człowiek nie musi sobie niczego udowadniać. Ja miałem inaczej. Żyłem cały czas pod ciśnieniem; jeśli idę do sklepu, to muszę iść lepiej, wszystko musiałem robić lepiej. On opowiedział o takiej magicznej rzeczy, która się nazywa pierścień tysiąca jezior, ładna nazwa, dystans 610 km po mazurach. Ja nie dam rady? Tam było 5000 m przewyższenia. Na tym etapie nie wiedziałem, co to jest przewyższenie. Mówię mazury, fajnie, płasko, zapiszę się. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Postanowiłem się trochę przygotowywać i pojechałem w Bieszczady. Pierwszy raz w życiu pojechałem w góry rowerem z moim znajomym z Wrocławia. Wcześniej jeździłem po Mazowsze, więc chciałem zobaczyć co to jest to przewyższenie. Zrobiłem małą pętle bieszczadzką, zrobiłem dużą pętlę bieszczadzką i wtedy zobaczyłem, co to są przewyższenia. Że 1000 m przewyższenia na odcinku 100 km smakuje trochę inaczej. Byłem też przed pierścieniem tysiąca jezior w Chorwacji.

Przygotowałem się i pojechałem na mazury. 610 km, z racji tego, że nie miałem historii ze sportem, jechałem ze wsparciem, czyli miałem gdzieś tam w pobliżu samochód, który był mi potrzebny dla mojej psychiki, bo nie miałem historii sportowca, nie trenowałem, nie wiedziałem jak walczyć. Miałem ludzi w okolicy 15 km, jak coś się stanie, żebym zadzwonił i ktoś przyjedzie. Pojechałem na ten pierścień tysiąca jezior, zobaczyłem ludzi w wieku 40 plus, ja najmłodszy, 32, młody gniewny, poczułem krew i pomyślałem, to ja wam pokaże jak się jeździ. Pierwsze 400 poleciałem na wariata. Nie wiedziałem, że ultra maratony są skonstruowane w ten sposób, że 80% jest trasa łagodna, a cała zabawa zaczyna się na ostatnich 20%, tak było na pierścieniu. Ostatnie 200 były cięższe dla mnie, jeśli chodzi o przewyższenia, niż Bieszczady. Nawet i Tatry. Jeśli ktoś mi powie, że mazury są płaskie, to nigdy w życiu nie widział mazur. Ten maraton powinien się nazywać pierścień tysiąca przewyższeń albo pierścień tysiąca dziur. Dodam, że jakość dróg pozostawia tam wiele do życzenia. Jadąc w nocy, robiąc przewyższenia, robiąc górkę, zjeżdżasz z podjazdu 40-50 na godzinę na drodze, która jest dziurawa jak ser szwajcarski. Masz tylko lampkę, okulary, mnóstwo much i musisz starać się nie trafić.

Pierwszy raz spędziłem pełniutką noc na rowerze, rano był niesamowity kryzys i chciałem już przerwać, ale akurat telefon mojej mamy bardzo mi pomógł. Powiedziała: synuś, jak tego nie zrobisz, to i tak jestem z Ciebie dumna. To ja powiedziałem, ok., to będziesz jeszcze bardziej ze mnie dumna i to ukończyłem. Bardzo ciężko, wstaję rano, pada deszcz, jestem zmęczony, mam rozjechane cztery litery, chcę zjeść coś normalnego, nie mam jeszcze doświadczenia, jem tylko batony, żele, jestem przesłodzony, mam dość takich rzeczy energetycznych, a tu trzeba jechać. Na ostatnich 200, powiedziałem sobie, ze już nigdy więcej nie zrobię żadnego km powyżej 500. (To wszystko się dzieje 4-5 miesięcy od zakupu roweru szosowego.) Ultra jest fajne do 500, powyżej to jest abstrakcja, ale wróciłem do domu, po 2 dniach odzyskałem kontakt z bazą i mówię – fajnie, ale co dalej? Przecież nie będę jeździł o 100 km. Dowiedziałem się, ze jest coś takiego jak Bałtyk Bieszczady, Świnoujście na promie i kończymy w Ustrzykach Górnych. Brzmi hardkorowo. 1019 km i trasa, która ma 5000 m przewyższenia. Wszyscy mówią, że pierścień tysiąca jezior jest trudniejszy, bo są gorsze drogi, ale dystans robi swoje. PO drugie cała zabawa zaczyna się, jak już masz 800 km w nogach.

Musisz przez te Bieszczady do Ustrzyk Górnych się dostać. Mam kwalifikację na Bałtyk Bieszczady, który jest rozgrywany co 2 lata, 2020 i 2022. Kwalifikacje, które mam po przejechaniu pierścienia tysiąca jezior, dają mi możliwość udziału, ale na 2020. W moim życiu wszystko dzieje się bardzo szybko, za 2 lata mogę mieć rodzinę, dzieci, teraz jestem sam, nie jestem odpowiedzialny za inne osoby. Stwierdziłem, kiedy, jak nie teraz. Jak mam za 20 lat żałować, ze byłem tak blisko i tego nie zrobiłem. Zapisałem się. Dzwonię do przyjaciół: jadę Bałtyk Bieszczady 1020 km. Słowa, które usłyszałem: co Ty gadasz? To jest niemożliwe. Ale jak to 1000 km? Ale w ile dni? Mówię: 60 godzin. To ile będziesz tam spał? No nie zamierzam tam spać. Mówią: ale to nie jest realne. Ja mówię: no noc spędziłem, zobaczymy co dalej. Pojechałem do tego Świnoujścia i jechałem ze wsparciem, tylko byli jeszcze bardziej odsunięci, bo jechali co 40 km. Więc generalnie jechałem sam. Nie potrzebowałem ich, ale psychicznie mi to bardzo dużo dawało. Pojechałem na tę metę. Start w sobotę, 7 rano, wystartowałem i po 10 km taka dawka motywacji – deszcz, oberwanie chmury. I pierwsze 150 km jedziesz w wodzie i wszystko na Tobie jest mokre.

Po 200 km w wodzie, czyli po kilku godzinach, Twoje ciało zaczyna Cię odparzać, ale trzeba dać radę. Po 24 godzinach zrobiłem 500 km, byłem w Łowiczu i stwierdziłem, ze nie wiem jak to jest możliwe, żeby zrobić jeszcze 500, mam po prostu potąd. W Łowiczu zrobiłem małą przerwę: jedzenie, prysznic. Bardzo duży kryzys miałem do miejscowości Opoczno, czyli w granicach między 500 a 600 km, tam przyjechali rodzice. Przywieźli mi jedzenie domowe, pierogi z dzika, które nie uratowały. Pobudziły żołądek i dodały energię i zobaczyłem jedną prostą rzecz a propos fizjoterapii, zobaczyłem widelec. Pytam: mamo, mogę wziąć ten widelec? Mama mówi: no jasne, przecież to jest tylko widelec. Jak zobaczyłem ten widelec, przypomniałem sobie słowa mojej fizjoterapeutki: jeśli będziesz jechał ultra maraton i będziesz miał już tak pospinane nogi, weź widelec i miejscach, które są tak w odległościach 4 cm nad kolanami, zwyczajnie uderzaj. Nie tak, by zrobić sobie krzywdę. Bodziec i luzuję. Zabrałem ten widelec ze sobą, uderzałem nim co 80 km, dojechałem na metę. Później ten widelec był ze mną na restingu i w tym roku jeżdżę już w kategorii solo, sam.

Ten widelec jeździ ze mną na każdą zabawę. To jest jedyny widelec, który różni się u mnie w domu od kompletu i będzie jeździł ze mną po wszystkich ultra maratonach, bo to jest mój szczęśliwy widelec. Później pojawiły się Starachowice, pojawiły się góry. Najcięższy kawałek to z Sandomierza do Łańcuta, to była druga noc, bez snu. Tak, pojawiały się halucynacje. Jedziesz drogą i wydaje Ci się, że ktoś stoi przy drodze, a to jest drzewo. Wiesz, też niesamowite historie, np. zajeżdżam na stację, a tam siedzi człowiek, który się trzęsie, też ultra maratończyk. Pytam: co się dzieje? On mówi: nie mogę sobie poradzić ze snem. Pytam: ale co się dzieje? On mówi: jechałem, zasnąłem na rowerze i się przewróciłem. Mówię: co, ale jak to? On na to: no normalnie, zasypiasz. No, są to poważne wyjścia poza strefę komfortu. Ja lubię jeździć z muzyką, a air podami, one nie mają systemu wygłuszenia rzeczywistości, słyszę wszystko. Drugiej nocy jechałem przez głębokie wioski, no i tylko lampka z przodu, lampka z tyłu i jedziesz przez wioski, gdzie nie ma nawet żadnego oświetlenia. Jedziesz 40 godzinę, już boli Cię głowa od muzyki. Wyciągasz słuchawki i jedziesz, a Twój umysł błądzi.

Słyszysz, że coś w krzakach szeleści, gdzieś obok coś szczeka, wydaje Ci się, ze ktoś tam stoi, bo słyszysz wszystko i Twój organizm totalnie inaczej to postrzega, więc stwierdzasz, dobra, niech ta głowa boli, ale przynajmniej tego nie słyszę, więc słuchawki i jedziesz dalej. Po przejechaniu tego 1000 km, moje życie zmieniło się na tyle… Bardzo prosty przykład. Nie pójdę z kimś się przejechać, bo on jest silniejszy, szybszy. Ludzie wpadają w takie kompleksy, żeby pokazać średnią, „jak nie ma 30 na godzinę, to jestem słaby”. Wiele osób, które kochają rower, robi to i zabiera sobie przyjemność robienia km, bo ktoś jeździ 30 na godzinę, więc nie pójdę z nim pojeździć. Spoko, jak odpadniesz, to będziesz jechał 20 m za nim. Każdy kiedyś zaczynał. Ja po przejechaniu 1000 km przestałem sobie w życiu udowadniać cokolwiek. Doszedłem do momentu, ze w bardzo szybkim czasie mogę osiągnąć bardzo dużo i jest wyczynem, aby przejechać 1000 km bez snu… autem. Biorąc pod uwagę Świnoujście, Ustrzyki Górne, zrobiłem to o własnych siłach. W piątek kąpałem się z morzu, w sobotę wystartowałem, w poniedziałek o 17 kąpałem się w Ustrzykach Górnych w potoku i zrobiłem to o własnych silach.

Goniły nie psy, zwierzęta, widziałem wszystko na drodze, widziałem sytuacje niebezpieczne, jechałem jedną z najniebezpieczniejszych dróg w Polsce, czyli krajową 10 z Piły do Torunia i ostatnio jechałem tam, bo mam tam klienta (firma media expert), jechałem tą samą drogą o 23, tak jak Bałtyk Bieszczady i stwierdzam, ze to, co zrobiłem, było naprawdę hardcorowe. To niesamowite wyjście poza strefę komfortu i wracając do życia cywilnego, patrząc na problemy otaczających mnie ludzi, uważam, że życie jest bezproblemowe, że my jako ludzie szukamy problemów, które są błahe w porównaniu z tym, co przeżywa nasze ciało, gdy ma kryzys. Ciało ma kryzys, Twoja psychika pyta, po co to robisz?, masz pozycję, pieniądze, mógłbyś być na wakacjach, odpoczywać. Leżysz na łopatkach w totalnym kryzysie. Kwestia, by wyjść z tej strefy komfortu, dalej przyspieszyć. W tej chwili jakikolwiek projekt; w Twoim życiu zawodowym czy związek czy relacje międzyludzkie stają się o wiele lepsze. To uczy wytrwałości, nie patrzysz tylko na ten efekt końcowy, aby tylko dojechać, ale na ten proces. Bo ja w głowie nie jechałem 1000 km. Jechałem 10 razy po 100. Jest 10 punktów kontrolnych, dostajesz pieczątkę i jedziesz dalej. Jechałem tylko 10 razy po 100.

A wielu ludzi, zaczynając jakikolwiek projekt w życiu, nie patrzą na proces, tylko na efekt końcowy. To, ze ja schudłem, to jest efekt końcowy jakiegoś procesu. Fajnie jest zacząć żyć procesem, a nie efektem końcowym. Jeśli proces będzie dawał Ci przyjemność, to efekt końcowy będzie tylko efektem ubocznym. Bardzo przyjemnym. Każdy myśli, spoko, schudnę, nie potrzebuję nic więcej. Nie prawda. Jeśli Ci się spodoba proces, to przerzucisz ten proces na dany aspekt życia. Bałtyk Bieszczady bardzo zmienił moje życie. Dojrzałem, nauczyłem się systematyczności, a przede wszystkim nie muszę sobie nic udowadniać. Po prostu robię to, co kocham, jestem szczęśliwym, spełnionym człowiekiem, nie potrzebuję sobie nic udowadniać, wychodzę na rower przejechać 40 km ze średnią 18 na godzinę, bo chcę, bo mam na to ochotę, gdzie rok temu myślałbym: jakie 18, ktoś się będzie za mnie śmiał, jakim jestem kolażem, jestem leszczem. I wbijanie sobie do głowy takich rzeczy, Tak samo z chodzeniem na siłownię: nie pójdę, bo jestem gruby. Tak, jestem gruby, ale chcę coś w życiu zmienić.

Nasze ciało jest jak plastelina, mogę odstawić sport, zadzwonić za pół roku i powiedzieć: Grzesiek, ważę 110 kg. Za pół roku się widzimy i ważę 80. I to jest do zrobienia. To wszystko kwestia naszych chęci. Nasze ciało jest tak plastyczne, ze możemy się nim bawić, robić co chcemy, ale przede wszystkim trzeba chcieć coś zmienić w życiu i polubić proces. Poza tym w przypadku kosmitów, których poznałem, jadąc te 1000 km, to są niesamowite historie. Pan, który ma 65 lat jedzie 7 razy Bałtyk Bieszczady. Patrzysz na takiego człowieka, idziesz w sobotę do Lidla i obok Ciebie stoi pan, który jest takim kosmitą, że ten pan 14 lat już co 2 lata jeździ 1000 km. Mało tego. On nie jedzie na rowerze za 40000 zł, on jedzie na rowerze za 700 zł, który jest z lat 90. Takich ludzi poznałem. To, co robię w życiu, to naprawdę pasja. Nie jestem sportowcem. Sportowcami są ludzie, którzy uprawiają biatlon, kolarstwo, ścigając się w zawodach itd. To jest kolarstwo, które jest pasją, nie walczę z nikim, nie walczę z panem, który jedzie obok, jedynym przeciwnikiem jest dla mnie osoba, która stoi w lusterku. 

Czym jest Hołd dla Ani?

Grzegorz Piekarczyk: Niesamowita dawka motywacji od Tobiasza, natomiast powoli zbliżamy się do Twojego limitu czasowego, a nie możemy nie powiedzieć o hołdzie dla Ani, więc powiedz, proszę, czym jest hołd dla Ani, co to jest i co ma na celu.

Tobiasz Jankowski: W telegraficznym skrócie, bo jestem gadułą, wszyscy o tym wiedzą. Jak nie ktoś zapyta, co słychać, to dużo czasu mija. W tamtym roku we wrześniu została potrącona Anna Karbowniczak, bardzo młoda osoba, która była dziennikarką. Jeździła dużo, od stycznia do września zrobiła 15000 km, więc 20000 rocznie. Samochód potracił ją w bestialski sposób i nie udzielił żadnej pomocy i po prostu pojechał. Zobaczyłem posta Kamila Sobkowiaka, który wstawił ten post. Bardzo mnie poruszył, wziąłem od niego te zdjęcia, wziąłem jeszcze z policji poznańskiej i wrzuciłem, ze szukamy sprawcy wypadku, udostępniamy, działamy. Był weekend, w tym czasie udostępniło to 7000 osób. Stwierdziłem, ze jestem jakimś wybrankiem i nie mogę tego zostawić.

Napisałem do tego pana Kamila Sabkowiaka, Panie Kamilu, jestem ultra maratończykiem, chcę zebrać grupę ludzi, którzy są tacy, jak ja, którzy lubią ultra i pojechać do Chodzieży, żeby zbierać pieniądze. W 5 dni założyłem fundusz dla ofiar wypadków kolarskich z fundacją Ukryte Marzenia. Wtedy nie miałem żadnej instytucji, z którą mógłbym to legalnie zrobić, a nie chciałbym zostać posądzony, ze te pieniądze idą do mnie, więc pieniądze trafiają do fundacji. Jest to pierwszy fundusz dla ofiar wypadków kolarskich. Wrzuciłem post, zgłosiło się 30 osób, przyszedł wrzesień, pojechaliśmy do Chodzieży, Warszawa Chodzież, trasa 360 km, bardzo łatwa, przyjemna. Ani, dla której jechaliśmy, była z nami, bo jak wyjaśnić, że w październiku może być taka pogoda, że jedziemy w krótkich spodenkach w nocy, bo wystartowaliśmy o 20 i mamy na trasie 360 km, gdzie zawsze wiatr wieje z zachodu na wschód we wszystkich maratonach praktycznie, czyli od Niemiec w stronę wschodu (my jechaliśmy ze wschodu na zachód) i mieliśmy cały czas wiatr w plecy. Ania była w peletonie, było czuć tę obecność. Tworzyliśmy historię, rzecz, która będzie się odbywać zawsze. Pozostali uczestnicy powiedzieli: Tobiasz, powiedziałeś A, musisz powiedzieć B, musisz to robić co roku.

Założyłem kanał, założyłem facebooka, do końca kwietnia będzie odpalona strona i postanowiłem pójść o krok dalej i zrobić 2 dystanse, czyli 360, wersja light i 720 dla ludzi bardziej szalonych, czyli powrót do warszawy. Na chwilę obecną, gdzie jeszcze nie mamy strony internetowej, robimy to wyłącznie przez facebooka i maila, z racji tego też, ze robię to po godzinach, bo prowadzę firmę, oprócz tego rower, treningi, mamy teraz prawie 100 osób, którzy chcą wziąć udział w hołdzie dla Ani, którzy w tym roku wpłacą wpisowe. Wpisowe idzie w 100% na rozwój fundacji, na wspieranie bezpieczeństwa na drodze. Robię wszystko charytatywnie, nie mam z tego ani jednej złotówki, inwestuje swoje pieniądze. Pokazało mi to, ile ludzie w tym kraju jest jeszcze non profit, mieliśmy punkty kontrolne jak w zwykłych maratonach, ludzie stali o 12 w nocy z posiłkami. To piękne, że są jeszcze w tym kraju ludzie, którzy robią cos charytatywnie. Powstało wydarzenie, które stało się szkołą dla ultra maratończyków i zachęcam wszystkich, którzy chcą poczuć ten dystans, ludzi którzy zrobili 100, 150, 200 i mają ambicję pójść dalej.

Też mamy na wsparciu 2 auta, jeśli ktoś zasłabnie, może po prostu odpocząć, też ja dają wsparcie jako człowiek, który przejechał 1000 i 610 km. W tym roku jadę 5000 km tylko w ultra. I najważniejszy, północ południe, czyli zaczynam na Helu, a kończę w Tatrach, w miejscowości Głodówka 1000 km, ale trochę cięższy niż Bałtyk Bieszczady, bo 9000 m przewyższenia i jadę w kategorii totale extreme, czyli bez żadnego wsparcia, jedna torba podsiodłowa, tez bez snu chcę to zrobić. Więc też dają wsparcie, jedzie z nami jeszcze Mikołaj, klika osób znanych też się podpisuje pod tym wydarzeniem i będzie jechało. Jest to wydarzenie, które ma przede wszystkim powiedzieć: stop agresji na drodze. Ja jako Tobiasz, chcę powiedzieć całej Polsce, żebyśmy trochę zmienili tę świadomość, że my jesteśmy takimi samymi użytkownikami drogi jak samochód, jak ciężarówka, jak ciągnik.

Nie rozumiem jednej rzeczy, jeśli jedzie ciągnik drogą, z prędkością 20 na godzinę, nikt na niego nie trąbi. Może być kilometrowy korek i wszyscy sobie grzecznie jadą, ale jeśli jedzie kolaż, który jedzie bo to kocha, dba o siebie, o zdrowie i jedzie szybciej od tego ciągnika, bo jedzie np. na przelotowej 35 na godzinę, to wszyscy na niego trąbią. Nie rozumiem, o co chodzi, co się dzieje ludźmi, dlaczego jest taka agresja na drodze. Hołd, który powstał dla Ani, to jest pierwsza część, całe wydarzenie to jest „stop agresji na drodze”, która ma zakończyć odwieczną wojnę kolaży z samochodami, gdzieś tu są jeszcze piesi, chcę nauczyć ludzi, żeby droga była miejscem szacunku dla drugiego człowieka. Czasami, jeśli jedzie ten kolaż, to nie przejeżdżać obok niego 180 na godzinę, tylko żeby go ominąć na dwa i pół metra z prędkością 60-70 km/h, bo 2-3 sekundy nikogo nie zbawią.

Nie chcę, by śmierć takiej młodej osoby poszła na marne, żeby ktoś o tym zapomniał, chcę, żeby to było wiecznie żywe. Moim marzeniem jest, żeby wsiadło 300-400 kolaży z Warszawy i żeby transmitowała to telewizja, gdzie jedziemy w kamizelkach z napisem na plecach „stop agresji na drodze”, by troszkę zmienić światopogląd w Polsce, bo mamy dla kogo wracać do domu, a nie mamy, tak jak samochód, 12 poduszek powietrznych, mamy tylko i wyłącznie plastikowy kask i ciekną laikrę, która oddziela nas od rzeczywistości. W zderzeniu z autem nie mamy żadnych szans, jesteśmy skazani od razu na porażkę. Jest to pierwszy ultra maraton, który tez kończy serię ultra maratonów, ale jest to charytatywny ultra maraton, który będzie kształcił ultra maratończyków, bo ktoś, kto przejechał 150 km i przejedzie 360 km, to w głowie jest taka zapadka, która przechodzi w segment ultra, chcesz więcej.

Prędkość przelotowa jest bezpieczna, w granicach 26-27, nie rwiemy, nie jest to wyścig, jedziemy w peletonie, w grupach 15 osobowych, są komandorzy, którzy są odpowiedzialni za grupę, to oni dyktują tempo. Też na początku, jak jedziemy na kole, czyli w zwartej grupie, dzielimy się na grupy. W tym roku będzie jechało 6 grup, bo w tej chwili jest to już potwierdzone i są wpłacone pieniądze. Mamy za zadanie zmienić troszkę światopogląd. Ten szacunek, który jest w życiu najważniejszy, nie tylko na drodze, ale ogólnie w całym życiu. Szacunek do drugiego człowieka i do drugiego użytkownika drogi i nie tylko.

Czy każdy może dołączyć do Hołdu dla Ani?

Grzegorz Piekarczyk: Czyli, jeśli ktoś będzie chciał wystartować w hołdzie dla Ani i, powiedzmy, będzie chciał jechać 20, 22 na godzinę, to też znajdzie taką grupę, czy jednak jest to dla osób, które jeżdżą koło tych 25 przynajmniej?

Tobiasz Jankowski: Taka osoba, spójrzmy prawdzie w oczy, mnóstwo osób pisze do mnie o MTB, ja na MTB nie mogę pozwolić, bo w tym momencie muszę to bardzo mocno rozciągać. Osoba, która jest w stanie utrzymać solo 22-23 na szosie, w peletonie jest w stanie utrzymać 26. Bez żadnego problemu. Wtedy taka osoba najzwyczajniej mówi: nie jestem w stanie jechać na przedzie, by prowadzić peleton, tylko jadę w środku peletonu. Po to są komandorzy, którzy będą odpowiedzialni za grupę, którzy będą dyktowali tempo, widząc potrzeby danej grupy. Jeśli trafi się grupa, która jest mocniejsza, wprowadza się zmiany, ale to komandor będzie decydował, kto wchodzi jako pierwszy. To jest dostosowane do ludzi, abyśmy jechali, pokazali Polsce, że ten problem jest i będzie.

Fajnie byłoby doprowadzić do tego, aby było jak w Hiszpanii, w Chorwacji, że ten rowerzysta jest szanowanym użytkownikiem drogi. Nie raz, nie dwa jadąc na trasie Bałtyk Bieszczady widziałem takie sytuacje, gdzie po prostu nóż się w kieszeni otwiera; kierowcy nie myślą, ale czasami też rowerzyści nie myślą. Widzę tutaj obie strony medalu. Rowerzyści też czasem robią cuda, widzę jak ci rowerzyści przelatują po pasach na czerwonym, później kierowcy napatrzą się na kolaży w mieście, którzy nie szanują przepisów itd., wyjeżdżają na drogę i pojawiają się takie wyładowania agresji, że ktoś kogoś zepchną.

To musi iść w obie strony. Ten problem będzie mocno nagłaśniany. Za chwilę pojawi się fanpage „stop agresji na drodze” i taki kanał, będą też charytatywne akcje z partnerami, czyli z producentami kasku, np. noś kask, bądź bezpieczny. Będziemy wspierać seniorów, bo mnóstwo starszych ludzi ginie na drogach, gdzie starszy pan jedzie bez kasku, fajnie byłoby dać mu możliwość, by kupił ten kask 50% taniej. PO to tez będzie fundacja, która będzie finansowała tego typu projekty. Albo czasami jak widzę, że jedzie rodzic z 2 letnim dzieckiem, a dziecko w foteliku jedzie bez kasku. Nóż mi się w kieszeni otwiera. Przydałby się też projekt „kask dla najmłodszych”, aby zachęcić rodzica do kupienia tego kasku. Ale to są sprawy przyszłościowe. 

Czy Navitel przygotowuje coś nowego dla rowerzystów?

Grzegorz Piekarczyk: Kask to podstawa, nawet jak jedziemy do sklepu po bułki za róg. Żeby zakończyć i wrócić, powiedz mi czy Naviter przygotowuje coś dla rowerzystów i czy możesz coś w tym temacie zdradzić? 

Tobiasz Jankowski: Tak, Naviter przygotowuje coś dla rowerzystów i cały czas moim marzeniem jest zrobienie kamery na rower, bo widzę, że fajnie, aby ta kamera nagrywała. Jest go pro, ale wytrzyma 40 minut, jest go pro max, ale nie każdego stać na urządzenie za 1600 czy 2000 zł. Też planuję rozwój marki cycle blot, która będzie połączona z Naviterem, będą to produkty, które mają pomóc w bezpieczeństwie dla rowerzystów. Pracujemy nad tym, ale problem jest taki, ze siły, które mamy w Polsce, są też ograniczone. Potrzebuję do tego partnerów z Chin, ale sytuacja w pandemii nie pomaga plus cała logistyka.

Oprócz tego chciałbym pojechać do Chin do fabryki i porozmawiać o takich projektach, ale na razie w Chinach kwarantanna 30 dni, nie jestem w stanie sobie na to pozwolić. Sytuacja jest skomplikowana, mam nadzieję, że już niebawem to się skończy i będzie mniej zachorowań. Też jestem ozdrowieńcem i przechorowałem covid dość delikatnie, ale wiem, ze niektórzy przechodzą go o wiele ciężej. Niebawem pojawią się produkty z segmentu rowerowego, bo cycle blot, to żyj pasją i ja chcę się nią zajmować nie tylko po pracy, ale i w pracy.

Grzegorz Piekarczyk: Dobrze, w takim razie kto chce śledzić rozwój tych produktów, musi śledzić wszystkie Twoje profile. Bardzo Ci dziękuję, Tobiasz, za rozmowę. Było to naprawdę bardzo, bardzo duża dawka motywacji i myślę, ze dużo osób po tej rozmowie może zacząć coś robić. My moglibyśmy rozmawiać godzinami, bo Ty żyjesz pasją, ja od wielu lat żyję mocno, do tego dochodzą rowery i bardzo pokrewne tematy, ale czas nie jest z gumy, też mamy inne obowiązki, dlatego jeszcze raz: bardzo Ci dziękuję. Powiedz mi, gdzie Cię można znaleźć w internecie?

Tobiasz Jankowski: W tej chwili można mnie zobaczyć jako cycle blot, czyli rowerowa krew, na facebooku, instagramie, co dzień jestem w Warszawie, bardzo dużo też podróżuję po Polsce, więc gdybyście chcieli, np. poznać mnie osobiście… W tamtym tygodniu byłem na Podkarpaciu, Góry Świętokrzyskie, w przyszłym tygodniu jadę sobie zrobić imprezę urodzinową na Helu. Jedziemy z grupą 5 zapaleńców 480 km, bo ultra maraton został odwołany, a trzeba jakoś urodziny spędzić.

Pierwsze urodziny w życiu spędzę na rowerze, więc śmiało możecie napisać i jeśli będę mógł, to odwiedzę te rejony, aby zjeździć wszystkie województwa w kraju na rowerze, odwiedzić takie kultowe, piękne miejsca, bo mieszkamy w bardzo pięknym kraju, nasze tereny wyglądają zupełnie inaczej z perspektywy siodełka niż samochodu, bo jadąc rowerem czujemy się częścią tej natury, przyrody, czujemy każdą jedną górkę i nawet nie zdajemy sobie sprawy, że górka, która ma 15 km, której nie czujemy w aucie, która ma 2 czy3% nachylenia, potrafi naprawdę zmęczyć. Ty wiesz, Grzesiu, co to znaczą kolarskie procenty. Nie chcę nic mówić, ale mam nadzieję, że się zobaczymy we wrześnie na hołdzie dla Ani.

Grzegorz Piekarczyk: Tak myślałem, ze będziesz chciał to wymusić. 

Tobiasz Jankowski: Będziesz u mnie w grupie, więc nie ma problemu, pogadamy dłużej. A propos pasji, zachęcam wszystkich do znalezienia pasji i nie musi to być pasja sportowa, bo nawet, jeżeli będzie to szydełkowanie czy zbieranie kapsli czy kamyczków, ale o tych kamyczkach będziecie wiedzieli wszystko i zdobycie nowego kamyczka sprawi Wam niesamowitą przyjemność, to polecam to robić.

Każda jedna pasja jest naprawdę piękna. Uważam, że życie bez pasji jest naprawdę smutne i fajnie mieć coś takiego, ze przenosimy się do tej pasji i wycinamy całe życie, ale wracając do tego życia jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Moim zdaniem najlepszy reset na ból. Polecam każdemu. 

Grzegorz Piekarczyk: Nie zobliguję się na 100%, jeśli chodzi o hołd dla Ani, ale jeśli uda mi się przejechać przynajmniej tę setkę kilometrów z odpowiednią średnią, to jak najbardziej, a myślę, ze jest to bardzo, bardzo możliwe, ponieważ, tak jak powiedziałem, ostatnio dużo jeżdżę i całkowicie się wkręciłem. Tak, ze myślę, że jest 95% szans, że pojadę i że się zobaczymy.

Tobiasz Jankowski: 17-18 lipiec, musisz sobie wpisać w kalendarzu, jadę małopolską pięćsetkę, to jest 500 km dookoła Krakowa i tam jest 5000 m przewyższenia, to wtedy wyślę Ci trasę i musimy się złapać, to kilka kilometrów pojedziemy razem.

Grzegorz Piekarczyk: Super. Wszystkie linki do Tobiasza oraz, jeśli chodzi o hołd dla Ani, to umieścimy w opisie, klikajcie w opis. Tobiasz, ja Ci bardzo, bardzo dziękuję i na pewno do zobaczeni i usłyszenia. 

Tobiasz Jankowski: Dziękuję za zaproszenie i pozdrawiam wszystkich. Na zakończenie polecam wszystkim pomelo naprawdę jest bardzo smaczne.

Grzegorz Piekarczyk: Dziękuję, do zobaczenia, cześć.

To może Cię zainteresować...

NASZE DIETY